W poprzednich artykułach tego minicyklu poznaliśmy punkt widzenia grafika oraz UXowca. Określiliśmy też iż są to najważniejsze aspekty strony internetowej – zarówno te widoczne jak i niewidoczne. Wydawać by się mogło, iż biorąc pod uwagę te kwestie nasza strona będzie kompletna cudowna i zachwycająca! Jak mawiał klasyk – nic bardziej mylnego…
Zacznijmy od szybkiej definicji tego całego product ownera. Taki człowiek – łącząc w sobie wiedzę analityczną, biznesową, marketingową oraz technologiczną – analizuje produkt którym zarządza szukając sposobów na zwiększenie jego wartości. Jest więc zatem odpowiedzialny choćby za: rozplanowanie prac nad produktem, jego reklamowanie i przedstawianie kontrahentom, analizę jego jakości i wydajności, detekcję i naprawę błędów czy rozwój jego funkcjonalności. Znając jego ogromny zakres odpowiedzialności możemy w uproszczeniu przyrównać product ownera do spoiwa całego projektu. Na co zatem będzie on spoglądał w kontekście strony internetowej?
Gdzie bug się rodzi, Klient truchleje
Aspekt dość oczywisty, choć uprzednio nie wspomniany – wyłapywanie i naprawa istniejących błędów oraz przeciwdziałanie im. Co bystrzejsi z nas wspomnieć mogą że od takich zadań jest przecież dział testów i specjalnie przygotowywane scenariusze testowe. To prawda, jednak odpowiedzialność leży po stronie product ownera. Niezależnie od struktury kadrowej jedno jest pewne – jakikolwiek produkt posiadający niedoróbki, choćby i najpiękniejszy i logicznie zaprojektowany – nie sprzeda się i nie przyciągnie Klientów na dłużej.
Więcej nie zawsze znaczy lepiej
Zwłaszcza gdy mowa o objętości kodu strony czy wielkości plików osadzonych na stronie. Warto zadbać nie tylko o to by strona działała, ale i też o to by działała płynnie. Tutaj „narzędziem” product ownera stać może się web developer bądź seowiec, który zoptymalizuje kod witryny, zmniejszając jego objętość czy zarządzając kolejnością ładowania skryptów na stronie. To dość niewdzięczna i żmudna praca, ale nakład pracy przeznaczony na poprawę funkcjonowania strony na pewno zostanie doceniony przez odbiorców.
Halo, halo mobilki…
I nie mam na myśli drogi na Sochaczew. Urządzenia mobilne to w tej chwili najważniejsze okno na wirtualny świat. Nie wzięcie pod uwagi preferencji i potrzeb użytkowników mobilnych jest jak strzał w kolano. Strona niezależnie od jej stopnia skomplikowana powinna być przygotowana pod tablety i telefony. Jak to osiągnąć? Cóż wyjaśnienie wszystkich tajemnic projektowania na potrzeby urządzeń mobilnych to zdecydowanie materiał na osobny artykuł, dlatego ja pozwolę sobie wspomnieć o najważniejszych – optymalizacja kodu i grafik, odpowiednia wielkość elementów na ekranie, dobre flow aplikacji czy przygotowanie strony mobilnej do obsługi przez urządzenia o różnej specyfikacji (system operacyjny, przekątna ekranu, rozdzielczość wyświetlacza).
Promocja nie znaczy po kosztach
Zakładając że nasza strona została już „wyleczona” ze wszelkich przypadłości i gotowa jest do zaprezentowania się szerszej publice musimy podjąć bardzo ważną decyzję – gdzie i jak ją promować. Sposób i kanały promocji powinny być oczywiście przedłużeniem charakteru strony – na przykład strona z ciekawymi gadżetami mogłaby znaleźć nowych odbiorców „dając się opisać” w branżowym artykule, zaś strona z „modnymi ciuszkami” aż prosi się o sporo zdjęć, konto na Facebook oraz firmowego Instagrama. Warto też rozsądnie dobrać budżet na promocję strony – oszczędzanie na nim nie przyniesie żadnych korzyści, ale nierozważnie ulokowane pieniądze to także pewna strata.
Język komunikatu a marketing
Omawiając warstwę tekstową strony wspomniałem o języku jakim powinno się posługiwać przy konstruowaniu strony. Zależnie od sprzedawanego produktu czy usługi może on być mniej lub bardziej oficjalny, fachowy, albo swobodny, a nawet niemal slangowy. To w jaki sposób ukazujemy produkt wynika bezpośrednio z określenia grupy docelowej. Na przykład – czy buty do piłki nożnej powinny być targetowane do młodych ludzi czy emerytów? Może zatem warto pomyśleć o upodobaniach tej grupy wiekowej? Barwne, żywe opisy, pełne ekspresji świetnie oddadzą charakter marki, jednak zbytnie użycie frywolnego języka może odciągnąć nieco starszych potencjalnych Klientów. Kluczowe jest zachowanie balansu.
Ciepło, ciepło, cieplej!
Kolejne zagadnienie dotykające mocno UX – tak zwana heatmapa. Patrząc trochę szerzej mam na myśli analitykę powiązaną z działaniami użytkownika – w sieci dostępne są specjalne narzędzia pozwalające określić najchętniej odwiedzane podstrony czy elementy strony na których skupia się uwaga użytkowników. To jedynie liźnięcie tego tematu, ale już te dwa aspekty pozwoliłyby określić pewne trendy zachowań użytkowników. Product owner powinien trendy te określić, a następnie wykorzystać do poprawienia ich doświadczeń. Wiem że to ogólnikowe określenie, lecz w tym przypadku bardzo trafne jest określenie, że każdy przypadek jest zupełnie inny. Możliwe że w wyniku takiej analizy znajdziemy element strony który choć nie powinien zbytnio angażował użytkowników, albo mankament utrudniający proces zakupowy.